
Beach House
“Teen Dream”
Sub Pop 2010r.
Lubię zaglądać na Pitchfork. Jakkolwiek można psioczyć na dość jednolite gusta chicagowskiej redakcji, to jednak trzeba im oddać, że są obecnie największym źródłem wiedzy o tym co w trawie piszczy. Należy jednak dość ostrożnie podchodzić do ich muzycznych sympatii. Zbytnie sugerowanie się pitchforkowymi ocenami bardzo często prowadziło mnie do straty 50 minut życia poświęconych na przesłuchanie jakiegoś rzekomo "wspaniałego albumu," który miał "rozkurwiać sufity" (i wcale nie piję tutaj do zespołu Girls, czy pobocznych projektów Bradforda Coxa z Deerhunter ;).
Tym razem w oczy kłuła „dziewiątka” przyznana nieznanemu mi zespołowi Beach House. Ukłuła, ale i zaciekawiła. Wszak płyta powstała pod protektoratem Sub Popu (Nirvana, Dinosaur Jr., Modest Mouse, Fleet Foxes). Istniała więc szansa, że nie będzie to kolejny przehajpowany band zza oceanu. Z pomocą nieocenionego Spotify przystąpiłem do odsłuchu i … po raz pierwszy od dość dawna byłem wdzięczny Pitchforkowi.
„Teen Dream” słucha się z dużą przyjemnością. Jest jak dobrze zmrożona wódka – wchodzi za pierwszym razem, a człowiek nawet się nie skrzywi. Przed odsłuchem nie miałem zielonego pojęcia czego się spodziewać. Beach House byli dla mnie muzyczną tabula rasa. Spodziewałem się kilkudziesięciu minut indie-rockowego rzępolenia i szczęśliwie się zawiodłem. Już pierwszy utwór na płycie – „Zebra” – wprowadził mnie w przyjemny nastrój. Duża w tym zasługa balsamicznego i nieco hipnotycznego głosu Victorii Legrand. Przez jej wokal piosenka przypomina nieco utwory Fleet Foxes (vide "White Winter Hymnal) . Również kolejny kawałek – „Silver Soul” - utrzymuje słuchacza w stanie przyjemnego zanurzenia (by nie napisać – 0drętwienia). Balladowe „Walk In the Park” oraz „Real Love” dodają płycie liryzmu, nie mającego na szczęście nic wspólnego z tanią zagrywką pod publiczkę złaknioną rzewnych melodyjek. Ten gatunkowy misz-masz dream popu, shoegaze’u, okraszony ździebkiem elektroniki (nie cierpię etykietkowania, ale dzisiaj świat domaga się klasyfikowania wszystkiego) został perfekcyjnie obrobiony w studiu przez Chrisa Coady’ego (jegomość współpracował m.in. z TV on the Radio i Yeah Yeah Yeahs). O tym, że niezły z niego fachura możecie przekonać się osobiście. Na swojej stronie http://www.beachhousebaltimore.com/ zespół uraczył słuchaczy pierwszym singlem („Norway”).
Dwa lata temu mieliśmy MGMT, w 2009 Camera Obscura. Teraz, już na początku roku duet Beach House zgłasza swój silny akces do wyścigu o miano „najbardziej przebojowej płyty a.d. 2010”. Miesięcy zostało jeszcze 11, więc dużo może się wydarzyć. Oby! Zapowiada się dobry rocznik.
Arek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz