GOLDEN SLUMBERS. BLOG MUZYCZNO - FILMOWY NA CZASY KRYZYSU.

Żyjemy w czasach, w których Czesia z "Klanu" pisze książkę o tym jak stać się sławną, a idiota wspinający się po piorunochronie jest postacią kultową. Dlatego tak bardzo potrzebne są w Polsce prawdziwe autorytety. A blog "Golden Slumbers" to prawda 24 razy na akapit.

1 lut 2010

TAK NA OKO #4: SAPERMAN.


The Hurt Locker
reż. Kathryn Bigelow
USA 2008r.





Film Kathryn Bigelow uważany jest za jednego z oscarowych faworytów. Po obejrzeniu nie pozostaje mi nic innego, jak dołączyć do grona klakierów rozpływających się nad historią amerykańskiej jednostki saperów w Iraku. Ale po kolei.


W czołówce widzimy motto - "wojna jest jak narkotyk". Po takim początku z grubsza wiemy, że będziemy mieli do czynienia z bohaterami, którzy - parafrazując Johna Rambo - "w wojennym piekle czują się jak w domu". Główny protagonista, starszy sierżant William James (świetna kreacja Jeremy'ego Rennera) kocha wojnę. Kocha ryzyko, które wiąże się z jego profesją. William jest saperem. Najlepszym z najlepszych. Można powiedzieć, że jest gwiazdą w swojej dziedzinie. W pewnym momencie mówi, że rozbroił 873 ładunki przez całą służbę.

Czy jest kolejnym szaleńcem rzuconym w wir wojny? Okazuje się, że nie. W trakcie filmu dowiadujemy się, że James ma żonę i syna. Czemu więc z premedytacją zostawia ich i woli wyruszyć na kolejną batalię, która w każdej chwili może skończyć się jego śmiercią? Kluczowa dla zrozumienia motywacji bohatera wydaje się scena w supermarkecie. Ma kupić płatki owsiane, ale widząc setki różnych rodzajów nie może się zdecydować, które włożyć do koszyka. Na wojnie wybór jest prostszy. Ogranicza się do przysłowiowej "czerni i bieli", "zła i dobra". Jeśli wybierze źle - zginie, jeśli dobrze - przeżyje. Mimo swojego fachu, bohater nie jest zafascynowany przemocą. Paradoksalnie jest pacyfistą, który wierzy że może przysłużyć się w słusznej sprawie (pomaga arabskiemu chłopakowi sprzedającemu płyty dvd, dodaje otuchy swoim kompanom, próbuje rozbroić ładunek i uratować samobójcę). Gdzie mu tam do filmowych demonów wojny pokroju majora Kilgore'a z "Czasu Apokalipsy", czy sierżanta Barnesa z "Plutonu".

Film jest znakomity nie tylko przez świetne naszkicowane sylwetki bohaterów. Frapujące są rozwiązania formalne i pomysły fabularne. Sceny akcji saperów są naprawdę emocjonujące. Duża w tym zasługa umiejętnemu wkomponowaniu w nie tzw. mikro-zdarzeń, zwiększających dramaturgię. Oglądając poczynania jednostki, naprawdę jesteśmy w stanie uwierzyć, że w każdej chwili może dojść do tragedii. Zaskakujący jest też anty-pojedynek snajperski na pustyni, pozbawiony jakiegokolwiek patosu i efekciarstwa (vide "Wróg u bram"). Napięcie ewokowane jest poprzez ukazanie przeciwników na skraju wyczerpania fizycznego i psychicznego (z detalem przywołującym styl filmów Sergia Leone).

Mniej więcej w połowie filmu pojawia się postać grana przez Ralpha Fiennesa. Patrząc na obsadę, spokojnie można uznać, że jest on największą gwiazdą w "The Hurt Locker". Ale zanim zdążymy się oswoić z jego obecnością na ekranie, grany przez niego bohater ginie od przypadkowej kuli. Spóźnił się o ułamek sekundy, jego rywal pierwszy pociągnął za spust. W tej scenie, w sposób najbardziej dobitny udało się Bigelow ukazać nieprzewidywalność i ślepą sprawiedliwość wojny. Nie liczą się stopnie i odznaczenia. Trzeba szybko podejmować decyzje. Alternatyw jest mniej, a zasady gry są klarowniejsze. Właśnie dlatego William wyżej od tzw. normalnego życia, ceni wojenną zawieruchę. A recenzent kinową wojnę w Iraku od łubu-dubu na Pandorze.

Arek

1 komentarz:

  1. Obejrzałem, podobało się :) Avatara oglądać ochoty nie mam. Jakoś mnie same efekty specjalne nie rajcują.

    OdpowiedzUsuń