Traf chciał, że w dzisiejszym bloku pojawią się dwa filmy, które w moim odczucie są najsłabszymi pozycjami z grona nominowanych dzieł. Jednym z motywów przewodnich w obydwu filmach jest obraz rodziny. W "The Blind Side" mamy do czynienia z miłosiernymi (i białymi) Samarytaninami, przygarniającymi pod swój dach bezdomnego i jednocześnie bardzo utalentowanego murzyńskiego chłopca. Obraz rodziny w "Precious" można podsumować klasycznym sloganem Dzidka Niedzielskiego z "Superprodukcji" - "sex & przemoc". Czerń i biel (dosłownie).

Precious
reż. Lee Daniels
USA 2009r.

Film Lee Danielsa zdobył już niezliczoną ilość nagród. Poczynając od tych zgarniętych na "poważnych" festiwalach (Toronto, San Sebastian) do triumfalnego przemarszu na zeszłorocznym Sundance, gdzie "Precious" wygrała wszystko, łącznie z nagrodą publiczności.
Hojna okazała się również Akademia, która przydzieliła filmowi aż 6 nominacji. Czy zasłużenie? Sprawa jest dyskusyjna. O ile nie mam wątpliwości, że nagrodę dla najlepszej aktorki drugoplanowej zgarnie Mo'Nique - która stworzyła jeden z najbardziej przerażających obrazów matki we współczesnym kinie - to już nad resztą bym się zastanowił. Nawet nad laurem dla debiutującej na ekranie Gabourey Sidibe. Nie wiem na ile wcielenie się w rolę tytułowej Precious było "wejściem w skórę postaci", a na ile "odtworzeniem siebie".
W "Precious" twórcy pokazują piekło rodzinnego domu. Psychopatyczna matka serwuje swojej córce przysłowiową "jesień średniowiecza". Każda scena z udziałem Mo'Nique to psychiczna gehenna dla widza. W swojej postaci skumulowała nieprawdopodobną ilość złej woli, którą mogłaby obdzielić tuziny współczesnych schwarzcharakterów. Precious ma więc przerąbane. Co więcej okazuje się, że stała się również ofiarą molestowania seksualnego swojego ojca, w wyniku którego zaszła w ciążę. Trzeba oddać Danielsowi, że jego film naprawdę epatuje rodzinnym okrucieństwem i (co zadziwiające) stawia w niekorzystnym świetle afroamerykanów, co jest odważnym posunięciem ze strony reżysera, który również przynależy do tej społeczności.
Mając bardzo ciekawy punkt wyjścia, Daniels niestety "położył" film. Historia zaczyna robić się przewidywalna. Szlachetna Precious podejmuje naukę w szkole wyrównawczej, rodzi dziecko, w końcu zaczynają otaczać ją dobrzy ludzie - koleżanki, nauczycielka, grana przez Mariah Carey środowiskowa psycholożka, troskliwy pielęgniarz o twarzy Lenny'ego Kravitza. To przejście z (idąc biblijnym tropem) piekła do nieba jest zabiegiem podkreślającym ową "baśniową" stronę dzieła (dochodzą tutaj jeszcze fantazje Precious o byciu wielką gwiazdą). Jednak dla mnie podana jest zbyt dosadnie, abym był w stanie w nią uwierzyć.
P.S. Jeśli istniałaby kategoria - "najlepszy plakat" - to tutaj "Precious" wygrałby w cuglach. Rzućcie okiem na amerykański poster. Arcydzieło.
Arek

The Blind SideHojna okazała się również Akademia, która przydzieliła filmowi aż 6 nominacji. Czy zasłużenie? Sprawa jest dyskusyjna. O ile nie mam wątpliwości, że nagrodę dla najlepszej aktorki drugoplanowej zgarnie Mo'Nique - która stworzyła jeden z najbardziej przerażających obrazów matki we współczesnym kinie - to już nad resztą bym się zastanowił. Nawet nad laurem dla debiutującej na ekranie Gabourey Sidibe. Nie wiem na ile wcielenie się w rolę tytułowej Precious było "wejściem w skórę postaci", a na ile "odtworzeniem siebie".
W "Precious" twórcy pokazują piekło rodzinnego domu. Psychopatyczna matka serwuje swojej córce przysłowiową "jesień średniowiecza". Każda scena z udziałem Mo'Nique to psychiczna gehenna dla widza. W swojej postaci skumulowała nieprawdopodobną ilość złej woli, którą mogłaby obdzielić tuziny współczesnych schwarzcharakterów. Precious ma więc przerąbane. Co więcej okazuje się, że stała się również ofiarą molestowania seksualnego swojego ojca, w wyniku którego zaszła w ciążę. Trzeba oddać Danielsowi, że jego film naprawdę epatuje rodzinnym okrucieństwem i (co zadziwiające) stawia w niekorzystnym świetle afroamerykanów, co jest odważnym posunięciem ze strony reżysera, który również przynależy do tej społeczności.
Mając bardzo ciekawy punkt wyjścia, Daniels niestety "położył" film. Historia zaczyna robić się przewidywalna. Szlachetna Precious podejmuje naukę w szkole wyrównawczej, rodzi dziecko, w końcu zaczynają otaczać ją dobrzy ludzie - koleżanki, nauczycielka, grana przez Mariah Carey środowiskowa psycholożka, troskliwy pielęgniarz o twarzy Lenny'ego Kravitza. To przejście z (idąc biblijnym tropem) piekła do nieba jest zabiegiem podkreślającym ową "baśniową" stronę dzieła (dochodzą tutaj jeszcze fantazje Precious o byciu wielką gwiazdą). Jednak dla mnie podana jest zbyt dosadnie, abym był w stanie w nią uwierzyć.
P.S. Jeśli istniałaby kategoria - "najlepszy plakat" - to tutaj "Precious" wygrałby w cuglach. Rzućcie okiem na amerykański poster. Arcydzieło.
Arek

reż. Joe Lee Hancock
USA 2009r.
Warner Bros.

Co tu by napisać. Może zacząć od tego, że to największa kompromitacja Akademii w tym roku? W sumie to widząc plakat, wiedziałem czego się spodziewać. Nie zawiodłem się. Otrzymałem ponad dwie godziny przecukrzonego do granic możliwości "amerykańskiego kiczu", którego jedynym jasnym punktem jest (tego się nie spodziewałem) Sandra Bullock. Nie dość, że super z niej laska, to w końcu fajnie gra.
Film Hancocka stał się jednym z największych komercyjnych sukcesów zeszłego roku. W sumie to idealne dzieło na czasy kryzysu. W pamięć zapada scena, kiedy bogata rodzina Tuohy dzieli się indykiem z wziętym z ulicy (dosłownie) Michaelem (Quinton Aaron). Aż sie popłakałem. Choć bynajmniej nie ze wzruszenia.
Nie chodzi o to, że nie lubię pozytywnych historii z happy-endem na ekranie. Jak dziecko bawiłem się na "Slumdogu", wzruszałem się na "Across the Universe". Ale "The Blind Side" nie zdzierżyłem. Historia jest tak sztuczna (mimo że oparta na faktach), tak przewidywalna, że poległem. Dla jednych może być krzepiąca. Dla mnie muląca, jak przeterminowany pączek. Gdyby nie Sandra, gwiazdka byłaby jedna.
Arek
Film Hancocka stał się jednym z największych komercyjnych sukcesów zeszłego roku. W sumie to idealne dzieło na czasy kryzysu. W pamięć zapada scena, kiedy bogata rodzina Tuohy dzieli się indykiem z wziętym z ulicy (dosłownie) Michaelem (Quinton Aaron). Aż sie popłakałem. Choć bynajmniej nie ze wzruszenia.
Nie chodzi o to, że nie lubię pozytywnych historii z happy-endem na ekranie. Jak dziecko bawiłem się na "Slumdogu", wzruszałem się na "Across the Universe". Ale "The Blind Side" nie zdzierżyłem. Historia jest tak sztuczna (mimo że oparta na faktach), tak przewidywalna, że poległem. Dla jednych może być krzepiąca. Dla mnie muląca, jak przeterminowany pączek. Gdyby nie Sandra, gwiazdka byłaby jedna.
P.S. Wiem, że recenzja nie jest może zbyt merytoryczna, ale o czym tu pisać do cholery?
Arek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz