GOLDEN SLUMBERS. BLOG MUZYCZNO - FILMOWY NA CZASY KRYZYSU.

Żyjemy w czasach, w których Czesia z "Klanu" pisze książkę o tym jak stać się sławną, a idiota wspinający się po piorunochronie jest postacią kultową. Dlatego tak bardzo potrzebne są w Polsce prawdziwe autorytety. A blog "Golden Slumbers" to prawda 24 razy na akapit.

19 mar 2010

TAK NA OKO#12: STRACONA SZANSA COUNTRY.


Szalone serce
reż. Scott Cooper
USA 2009r.
Imperial - Cinepix





Swego czasu w mojej prywatnej klasyfikacji najbardziej obciachowych rzeczy, muzyka country zajmowała jedno z czołowych miejsc. Niosła sobie mniej więcej takie samo stężenie "siary" co techno, disco-polo, chodzenie w kalesonach, czy granie króliczka w szkolnym przedstawieniu. Metka "uncool" lgnęła do country jeszcze mocniej, gdy raz do roku telewizyjna dwójka pokazywała rodzimy Piknik Country w Mrągowie - z atrapami amerykańskich kowbojów na scenie i odpowiednikami redneck'ów pijących piwo pod sceną.

Ale w miarę nabywania kulturowego "backgroundu", zmieniało się moje postrzeganie tego gatunku. Rodzajem iluminacji był dziewiczy odsłuch tego utworu,



który jak się później dowiedziałem, nie był nawet autorską piosenką tego Pana, a coverem przeboju Nine Inch Nails. Jednak kawałek na tyle przyczynił się do przysłowiowego "zmiażdżenia jaj", że wzbudził mój szacunek dla Człowieka w Czerni (na tyle, że nawet nabyłem jego płyty). To przełożyło się z kolei szacunek dla całego gatunku, którego wprawdzie miłować i znać na wyrywki nie muszę, ale niebagatelnej roli i miejsca w amerykańskiej kulturze zanegować w żaden sposób nie mogę.

W 2005 roku (polska premiera odbyła się w 2006r.) James Mangold nakręcił "Spacer po linie" - biograficzny film o wspominanym powyżej Johnny'm Cash'u. Był to jeden z nielicznych głośnych (czyt. - powstałych w wielkiej wytwórni i szeroko reklamowanych) filmów fabularnych, którego motywem przewodnim była właśnie muzyka country. Film odniósł spory sukces finansowy i artystyczny. Laury zbierali przede wszystkim odtwórcy głównych ról - Joaquin Phoenix i Reese Whiterspoon (Oscar dla najlepszej aktorki). Cztery lata po filmie Mangolda, do kin trafia kolejny film którego tłem jest najbardziej amerykański gatunek muzyki.

O ile "Spacer po linie" był swoistym hołdem złożonym jednej z największych muzycznych ikon Ameryki, to "Szalone serce" można uznać za dzieło będące gorzkim komentarzem przemian, które dokonały się w country. Film Coopera jest na swój sposób dekadencki, gdyż ukazuje przemijanie muzyki amerykańskich kowbojów. Symbolem tego przemijania jest Bad Blake (Jeff Bridges), niegdysiejszy gwiazdor country, który nie dość, że zmuszony jest odgrywać chałturę w podrzędnych barach, to na dodatek jest na najlepszej drodze do wszycia sobie esperalu. Bad Blake jest - nomen-omen - melodią przeszłości. Na czasie jest zaś jego kolega po fachu - kilkadziesiąt lat i kilogramów młodszy Tomy Sweet (Colin Farrell). Niezwykle frapujące w owej relacji jest to, że twórcy nie uczynili ich rywalami sensu stricto. Dla Sweet'a, Bad Blake jest idolem. Co więcej, młody artysta ma wobec niego dług wdzięczności, gdyż to właśnie Blake pisał jego pierwsze wielkie przeboje. Sweet darzy Blake'a szacunkiem, Blake zaś unosi się honorem i nie chce wystąpić gościnnie na nowej płycie Sweet'a. Jedynym powodem dla którego mimo wszystko decyduje się na współpracę są pieniądze (supportuje występ młodej gwiazdy).

Ta ciekawa więź, która nie opiera się na bardzo hollywoodzkim motywie rywalizacji, a raczej utrzymana jest w tonie "respektu dla tradycji", w kontekście całego filmu staje się niestety tylko obiecującą zapowiedzią. Gdyby twórcy bardziej pochylili się nad ową relacją Blake-Sweet, moglibyśmy otrzymać jeden z najlepszych filmów ukazujących przemijanie tzw. "prawdziwej sztuki". Bo muzyka country jest w Stanach Zjednoczonych sztuką. Niesie ze sobą szalenie istotne sensy dla amerykańskiej kultury - niezależność, wolność, konfrontację, wzniesienie się ponad przyziemność. Ale owe wartości przemijają. Przemieszczanie się (wędrowanie) z miejsca na miejsce za pomocą różnych wehikułów, zostaje zastąpione potężną i dobrze zorganizowaną machiną - dziesiątkami ciężarówek. Kameralna atmosfera muzycznego wydarzenia, przytłoczona jest gigantyczną sceną i technicznymi fajerwerkami. Współczesna gwiazda country nie jest zaś typem oschłego twardziela pokroju Casha, a raczej postacią, która musi spodobać się szerokiej publiczności.

Niestety tak jak pisałem, traktat o sztuce schodzi na dalszy plan. Na pierwszy wysuwa się zaś Blake i jego zniszczone życie - kłopoty z alkoholem, bogata w miłosne niepowodzenia przeszłość, problemy z agentem, zesłanie na muzyczny margines. Sposób w jaki zostały ukazane jego słabości, razi jednak tabloidowym efekciarstwem i przerysowaniem. Rzecz jasna w jego życiu musi pojawić się punkt zwrotny, który pozwoli bohaterowi ogarnąć swoje życie i uchroni filmową historię od bycia kroniką upadku. Owym punktem zwrotnym jest najmniej atrakcyjna dziewczyna superbohatera w historii kina Maggie Gyllenhaal (Ci co widzieli "Mrocznego Rycerza" wiedzą co mam na myśli). Grana przez nią Jean, ma w sobie tyle wdzięku co bohaterki PRL-owskich kronik. Scena "wywiadu" kiedy ni z tego ni z owego bohaterowie zaczynają na lewo i prawo sypać "życiowymi mądrościami" to sześć gwiazdek w skali sztuczności. Od razu pojawia się iskra, bohaterowie nie mogą bez siebie żyć, a Bad Blake koniec końców uznaje, że to co robił ze swoim życiem było dość niefajne i że w końcu musi dostosować się do "nowych czasów".

Jakoś ciężko jest mi pisać o roli Jeffa Bridges'a. Uważam, że tegoroczny Oscar powinien powędrować albo w ręce Clooney'a albo Rennera. Bridges rzecz jasna zagrał bardzo dobrze, ale jak dla mnie - zbyt "oczywiście". Choć to już bardziej wina scenarzystów niż jego samego. Od początku wiemy, że mimo nękających głównego bohatera demonów, jest to jednak wrażliwy, poczciwy człowiek.

Jeśli miałbym Wam coś zasugerować, to zamiast samego filmu lepiej posłuchajcie nagrodzonej (zasłużenie!) Oscarem piosenki z filmu (video poniżej). Lepsza i 25 razy krótsza.*



* a zoszczędzony czas możecie poświęcić na przykład na przesłuchanie "American Recordings" Johnny'ego Casha :-)

Arek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz