
Kwiat pustyni
reż. Sherry Horman
Austria/Niemcy/Wlk. Brytania 2009r.
Kino Świat

Arek
Z powodu wolnego w grafiku i braku lepszych zajęć, trójka kumpli zakłada nową kapelę. Twór ów zowie się NO!NO!NO!, a w jego skład wchodzą uznane postaci rodzimej sceny pop/rockowej: Przemek Myszor, Wojtek Powaga (na co dzień - Myslovitz) oraz Tomek Makowiecki (na co dzień jako Tomek Makowiecki). I słucha się tego dobrze.
Debiut 3xNO! to przede wszystkim niezłe, polskie piosenki, owiane aurą psychodelii i posiadające delikatny, artystyczny sznyt. Nie obraziłbym się, gdyby taki np. „Doskonały pomysł” na stałe zagościł w RMFie i Zetce.
Zarówno ten kawałek, jak i cała płyta ma jedną niesłychana zaletę - nie obraża inteligencji słuchającego.
Kamil
Był kiedyś film o „facecie w łódce”. W niektórych kręgach stał się niemal kultowy, dlatego też pomysł podchwycili inni filmowcy i postanowili nakręcić własną, lepszą wersję – „film o czterech facetach w czołgu”.
Na zdrowy rozum film wojenny, którego akcja toczy się wewnątrz żelaznej puszki (żegnajcie panoramy, jazdy kamery i plany ogólne) to strzał kolano. Tym bardziej, że pasażerami pojazdu nie są dziarscy i przystojni chłopcy w typie Janka Kosa z „Czterech Pancernych”, tylko sklecona na szybko grupka, pełnych zwyczajnych ludzkich wątpliwości żołnierzy, dla których obsługa maszyny to bardziej kara niż nobilitacja. Zamiast Szarika mamy zastrzelonego, dogorywającego osła, a zamiast Marusi - Libankę, która straciła całą rodzinę. A Rudy 102 to po prostu Hippo. No wieje ponuractwem na kilometr. Kto to w ogóle będzie oglądał?
Zapewne niewielu (śladowa ilość kopii). Ale ci, którzy się zdecydują nie powinni żałować. „Liban” to kawałek wspaniałego, bezkompromisowego kina. Kina, które (używając wyświechtanego frazesu) „mówi”, kina które ukazuje prawdę o człowieku w sytuacji zagrożenia. W dodatku kina, które mimo braku technicznych nowinek jest wizualnym majstersztykiem.
Jest takie powiedzenie, że „mistrza poznaje się po ograniczeniach”. Idąc tym tropem, w „Libanie” mistrzów mamy co najmniej sześciu – czwórkę głównych aktorów (brawa), scenarzystę i reżysera Samuela Maoza (owacja na stojąco) oraz operatora Giora Bejacha (beatyfikacja). Aktorzy, którzy wcielili się w izraelskich żołnierzy pilotujących czołg, wspaniale wygrali emocje towarzyszące egzystowaniu w klaustrofobicznej przestrzeni, gdzie jeden błąd może kosztować życie. Samuel Maoz pokazał, że wystarczy kilka metrów kwadratowych do zrobienia świetnego kina wojennego. A to co zrobił Bejach, to już operatorskie mistrzostwo świata. Wspaniale sfilmował wnętrze czołgu, podkreślając związane z nim przestrzenne ograniczenia (którym sam musiał się poddać). Sugestywnie sfilmował klaustrofobiczną przestrzeń, która staje się kameralną sceną ludzkich dramatów. Sugestywność obrazu uzyskał zarówno poprzez skupienie uwagi na detalach wnętrza pojazdu (liczniki, wskaźniki), jak i podkreśleniu nieprzyjaznych warunków przestrzeni - wilgoci i ciepła. Przez taką prezentację, wnętrze czołgu nabiera niemalże wymiaru infernalnego, co wydaje się być jasnym komunikatem twórców – „wojna to piekło”.
Operatorski kunszt Bejacha przejawia się również poprzez wspaniały zabieg formalny związany z filmowaniem tzw. „świata zewnętrznego”. Zdarzenia, które dzieją się poza czołgiem widzimy z perspektywy peryskopu. Oglądamy, a właściwie podglądamy (ma to pewien vouyerystyczny wydźwięk) je oczami bohaterów, którzy zamknięci w blaszanej puszce wydają się być odseparowani od „życia na zewnątrz”. Ich oknem na świat staje się właśnie peryskop z celownikiem. Peryskop i oko stają się jednym medium. Maszyna i człowiek stają się „jednością”. To „zrośnięcie się” czołgu z „ludzką tkanką” podkreśla jeden ze najstraszniejszych aspektów wojny. W obliczu zagrożenia żołnierz nie porzuci swojej ludzkiej fizyczności. Nadal będzie podatny na rany i obrażenia. Ale może się z nimi oswoić zmieniając swoją mentalność – z tej człowieczej (pełnej wątpliwości) na mechaniczną, gdzie moralność stoi tylko po jego stronie. Aktem heroizmu jest ocalenie swojego człowieczeństwa. Maoz zdaje się mieć taką nadzieję, o czym świadczy – spinające film klamrą - ostatnie ujęcie na polu słoneczników, gdzie kamera umieszczona jest już na zewnątrz czołgu. Bo jak głosi motto wyryte na tabliczce wewnątrz pojazdu - "człowiek jest ze stali, a czołg tylko z żelaza" ...
„Liban” ma jeszcze jeden niezaprzeczalny walor. Mimo osadzenia akcji w ścisłych realiach historycznych (początek wojny libańskiej) jest to film apolityczny. Maoz skupił się na ludzkich dramatach - zarówno izraelskich żołnierzy, jak i libańskich cywili. Znamienne jest to, że film jest koprodukcją izraelsko-libańską, co podkreśla jego „ekumeniczny” wydźwięk.
Na koniec chciałbym napisać o pewnym krzepiącym spostrzeżeniu. Schyłek 2009 roku należał do „Libanu”. Film zdobył Złotego Lwa w Wenecji i szereg innych nagród. Doceniono zdjęcia, za które Bejach zasłużenie otrzymał Złotą Żabę na (jeszcze) łódzkim Camerimage. Początek obecnego roku należy do filmu „The Hurt Locker”, który swój triumfalny przemarsz zakończył Oscarem za najlepszy film. Czyżby nastała nowa (złota, sądząc po nagrodach) era kina wojennego?
Arek